Pani Antonina: Praca katechetki bardzo mnie cieszyła.
- Jak według Pani trzeba żyć i pracować, by mieć takie uznanie wśród wychowanków?
P.A.: Aby być docenianym trzeba wykazać się delikatnością i wyrozumiałością, no i oczywiście trzeba dać siebie.
- Kiedy zaczęła Pani pracę jako katechetka i dlaczego sie Pani na nią zdecydowała?
P.A.: Pracę katechetki zaczęłam w 1958r. Kościół potrzebował wówczas pomocy ludzi świeckich, gdyż wyszło takie smutne zarządzenie, że religii mogli nauczać tylko księża parafialni i osoby świeckie ale nie osoby zakonne. Musiałam też mieć wyższe wykształcenie. Ukończyłam ekonomię z tytułem magistra.
- Nazwisko Pani przywodzi nam na mysl śp. bp Albina Małysiaka. Czy jesteście spokrewnieni?
P.A.: Tak. Jesteśmy kuzynami ze strony ojca. Nasi ojcowie byli braćmi.
- Co mogłaby Pani powiedzieć o ówczesnej młodzieży?
P.A.: W tamtych czasach młodzież była chętna do nauki i szanowała religię, więc była to dla mnie wdzięczna praca. Dzieci również chetnie się uczyły, chodziły do kościoła, nawet na 6 rano na roraty. Niektóre dzieci były z daleka, dojeżdżały. Często, aby nie były głodne przygotowywałam dla nich jakieś śniadanie. Łączyło nas poczucie wspólnoty.
- Jak według Pani wygląda dzisiaj katecheza?
P.A.: Dzisiaj katecheza wydaje mi się trudniejsza, dlatego, że życie zrobiło się luźniejsze. Wygodnictwo jest łatwiejsze - dlatego dużo osób wypada z katechezy. Natura człowieka jest przekorna. Kiedy się czegoś zabrania, to właśnie to kusi i pociąga, dlatego w czasach komuny dzieci dbały o swoją religijność, garnęły się do Boga.
- Wiadomo nam, że wspierała Pani misje. Jak to się odbywało?
P.A.: To były misje w Indiach (Matka Teresa z Kalkuty). Misję tę wspierałam głównie poprzez przesyłanie odzieży i żywności. Poprzez dzieci docierałam do ich domów, rodzin. Sama też kiedyś chciałam być misjonarką, ale nie dorastałam do tego. Żeby opłacić paczki wysyłane na misje miałam w kościele skrzynkę z datkami na ten cel.
- Co chciałaby Pani przekazać dzisiejszym katechetom?
P.A.: Przede wszystkim ważna jest pobożność wyniesiona z domu - korzenie, kościół domowy. Kto ma kościół domowy ten jest wielkim szczęściem obdarzony, bo tam jest życie. Dalej codzienna modlitwa i szcunek dla ludzi. Bez kościoła domowego bardzo trudno jest dziecku wejść w świat. Człowiek czuje się przymuszony, nie ma zapału, a przymus jest przykry. Człowiek zapalony przyciąga też innych.